Pierwsza modyfikacja – chaos, emocje i niespodzianki
Wspominam to jakby to było wczoraj. Pierwszy raz podjąłem się własnoręcznej modyfikacji obiektywu. To był Helios 44-2, ta klasyczna, złota kula z lat 70. ubiegłego wieku. Zawsze fascynowały mnie te stare, tanie szkła, które choć produkowane masowo, kryły w sobie potencjał do czegoś więcej. Nie miałem pojęcia, co robię, ale ciekawość zwyciężyła. Rozkręciłem go. Był brudny. I wtedy zobaczyłem, jak cienka jest ta warstwa powłok, jak delikatne są soczewki. Zamiast się poddać, postanowiłem coś zmienić. Przylepiłem do niego trochę taśmy izolacyjnej, żeby ograniczyć aberracje chromatyczne, a potem, z pomocą starego lutowniczego żelazka, próbowałem dokleić ręcznie kilka elementów. Efekt? Nieoczekiwany. Obraz był nieostry, ale pełen charakteru. To był mój pierwszy, nieudany, ale pełen pasji krok w świat modyfikacji.
Techniczne zmagania i konkretne przykłady
Decydując się na kolejne projekty, zacząłem poznawać konkretne techniki. Modyfikacja przysłony w Heliosie 44-2? To nie jest takie proste, jak się wydaje. Wymaga precyzyjnego wyjęcia mechanizmu, wyczucia, by nie uszkodzić cienkich blaszek i sprężyn. Udało mi się to po wielu próbach, a efekt? Zyskałem możliwość ręcznego sterowania przysłoną, co w fotografii artystycznej okazało się bezcenne. Inną klasyczną modyfikacją było dodanie filtrów UV do obiektywu M42. Niby banał, ale przy starych szkłach z lat 60. i 70. powłoki antyrefleksyjne są często zmatowiałe, a filtr potrafił poprawić kontrast i kolory. Później przerobiłem obiektyw na adapter do bezlusterkowca – wymagało to odcięcia mechanizmu ostrości i wymiany mocowania. To już była bardziej skomplikowana operacja, ale efekt – pełna kompatybilność z nowoczesnym sprzętem – wynagradzał trud.
Efekt Frankenstein – obiektywy jak stwory z różnych światów
Najbardziej fascynujący jest chyba efekt, gdy połączysz kilka elementów z różnych obiektywów. Zbudowałem własnoręcznie tilt-shift z części starego Zeissa i taniego japońskiego makro. Wyglądało to jak Frankenstein, stworzony z różnych części, ale działało. Efekt? Możliwość kontrolowania płaszczyzny ostrości, jakiego nie dawały żadne fabryczne szkła. To jak alchemia: łączenie, szlifowanie, dopasowywanie. Z czasem nauczyłem się, że to nie tylko kwestia techniki, ale i wyczucia artysty – bo choć można uzyskać efekt zbliżony do profesjonalnych tilt-shiftów, to jednak każdy taki „stwór” ma swój charakter, swoje niedoskonałości. I to jest właśnie ta magia – nie wszystko musi być idealne, by było piękne.
Ryzyko i porażki – kiedy eksperyment kończy się stratą
Nie wszystko kończyło się sukcesem. Pamiętam, jak podczas jednej z prób usunąłem powłoki antyrefleksyjne z obiektywu Carl Zeiss Jena Flektogon 35mm f/2.4 z lat 70. Zamiast poprawić obraz, uzyskałem chaos – flary, rozproszone światło i stratę kontrastu. To był bolesny, ale cenny nauczka. Zdarzało się też, że zbyt mocno szlifowałem soczewki, a efekt końcowy był rozmazany jak na starym, niedoskonałym filmie. Eksperymenty z rozpraszaczami światła, próbując uzyskać „soft focus”, często kończyły się tym, że obiektyw tracił swoją ostrość na dobre. Czasem trzeba się pogodzić z tym, że nie każda modyfikacja ma sens. Koszt? Czas, pieniądze i – co najważniejsze – cierpliwość. Niektóre porażki nauczyły mnie więcej niż setki poradników.
Zmiany rynku i technologiczne rewolucje
Przez te dziesięć lat rynek obiektywów się zmienił. Kiedyś stare szkła były na wagę złota, teraz można je kupić za grosze na giełdach i w antykwariatach. Pojawiły się też nowe technologie: stabilizacja obrazu, autofokus, lepsze powłoki. To wszystko wpływa na to, jak modyfikujemy stare szkła i jak je postrzegamy. Wysoka rozdzielczość sensorów sprawia, że nawet drobne niedoskonałości w modyfikacjach są widoczne jak na dłoni. Z kolei druki 3D zrewolucjonizowały dostęp do niestandardowych elementów – można je teraz wydrukować w domu, zamiast szukać trudnych do zdobycia części. Jednak paradoksalnie, dostępność tanich, ale wysokiej jakości obiektywów vintage sprawiła, że coraz mniej ludzi sięga po własnoręczne eksperymenty – bo po co ryzykować, skoro można kupić coś gotowego, a efekt i tak będzie zbliżony do ręcznie przerobionego?
Frankenstein na ścianie – fotografia jako sztuka alchemiczna
W końcu to wszystko sprowadza się do jednej myśli: fotografia to nie tylko technika, ale i sztuka. Tworzenie własnych modyfikacji jest jak poszukiwanie eliksiru, który nada zdjęciom unikalny charakter. Obiektywy Frankenstein to nie tylko narzędzia, to wyraz osobowości, eksperymentu i pasji. Wystawa zdjęć wykonanych zmodyfikowanymi szkłami? To jak pokazanie swojego własnego, niepowtarzalnego świata. Czasem ludzie pytają mnie, czy warto ryzykować i inwestować w takie eksperymenty. Odpowiadam: tak, jeśli masz w sobie odrobinę szaleństwa i chęć tworzenia czegoś wyjątkowego. Bo w końcu poszukiwanie idealnego obrazu to równie wielka alchemia, co poszukiwanie kamienia filozoficznego.